Mam świra i jestem spolsky - rozmowa z Mery Spolsky, czyli Marysią Żak, wokalistką, gitarzystką i performerką, laureatką nagrody dla najlepszego wykonawcy Debiutów tegorocznego Festiwalu w Opolu

– Zespoły Makijaż, Różowe Okulary i aktualnie Mery Spolsky to trzy różne obszary muzyczne, w które bardzo mocno jesteś zaangażowana. Czy możesz nam w kilku słowach scharakteryzować każdy z nich?

– Wszystkie projekty, które wymieniłeś rzeczywiście bardzo dużo dla mnie znaczą. Zacznijmy od samego początku…  Makijaż to mój pierwszy zespół, z którym stawałam na coraz większych scenach, nauczyłam się eksperymentować z brzmieniami i wokalem oraz przede wszystkim pracowałam w zgranej grupie. Mieliśmy wszystko dopracowane i przemyślane, od kostiumów po pomysły na oświetlenie i całą idee, jaka ma być zawarta w polskich tekstach. Makijaż wyrobił we mnie nawyk, że wszystko co się tworzy musi być zamknięte w pewnej koncepcji. Projekt Różowe Okulary to duet z Kubą Bąkałą, który narodził się z potrzeby odetchnięcia od ciężkich i psychodelicznych melodii Makijażu. Tam mogłam pobawić się metaforami o miłości i pisałam teksty z trochę większym luzem. Muzyka sama powstawała przy okazji jakiegoś wspólnego spotkania i kręciła się wokół brzmień pop. Traktujemy ten projekt jak dobrą zabawę i chcielibyśmy aby słuchacze też nas tak radośnie odbierali. Natomiast Mery Spolsky to ja. W wieku 14 lat dostałam od Taty gitarę i zaczęłam pisać piosenki po polsku, a więc spolsky. Ta muzyka jest we mnie od długiego czasu, ale dopiero teraz można o niej poważniej opowiadać. Koncerty domowe, które wykonywałam dla rodziców w salonie są bardzo podobne do tego co robi Mery Spolsky w tej chwili…

- Ta rozpiętość w muzyce pozwala Tobie wyrazić siebie? Czy to są drogi, którymi poszukujesz natchnienia artystycznego?

– Wyrażam siebie przede wszystkim przez polskie teksty, lubię pisać jak najwięcej się da. Wniosek z tego jest taki, że im więcej projektów tym więcej pola do popisu i więcej osób, z którymi można rozmawiać, o tym co się napisało. Współpraca w duecie czy większym zespole na pewno jest też potężnym natchnieniem, bo można podejrzeć co inny artysta ma w głowie. Druga rzecz, która kusi mnie, aby wchodzić w różne gatunki muzyczne to zabawa wokalami. Mam świra na punkcie układania dziwnych chórków, najlepiej takich, za które potępiono by mnie w szkole muzycznej. Lubię wplatać w piosenki krzyk, jakąś aktorską recytację albo po prostu zaśpiewać jak mała dziewczynka. Poza tym takie eksperymenty to świetny test dla mnie czy umiem mimo wszystko zamknąć się we własnej barwie. Myślę, że udział w różnych projektach udowodnił mi, że umiem.

– Tak na serio projekt Mery Spolsky zaczął odnosić sukcesy na polskim podwórku muzycznym. Wbrew pozorom mają one znaczenie i są o bardzo różnej wrażliwości estetycznej. Który stawiasz na pierwszym miejscu?

– Każdy mały sukces projektu Mery Spolsky traktuję z takim samym podekscytowaniem. Niezależnie od tego czy jest to usłyszenie swojej piosenki w radiu stacjonarnym czy zdobycie jakiejś nagrody, zawsze mam te same motyle w brzuchu, które zaraz lecą do mojego pokoju pisać kolejne rzeczy. Jednak mówiąc o sukcesach muszę przede wszystkim wyróżnić trzy bardzo ważne festiwale dla mnie. Pierwszym z nich jest festiwal Marka Grechuty w Krakowie, na którym zdobyłam drugą nagrodę i pierwszy raz wzięłam na warsztat cudzy utwór, przerabiając go na swoje myślenie muzyczne. Potem stanęłam na scenie Przeglądu Piosenki Aktorskiej, gdzie już mi się udało przemycić jedną własną kompozycję i zdobyć wyróżnienie za interpretacje Osieckiej „Kiedy Mnie Już Nie Będzie”. A potem pojechałam na Festiwal Piosenki Polskiej do Opola debiutować. To już była pierwsza przygoda z Mery Spolsky w telewizji.

– Wystąpiłaś w 2015 r. w świątyni polskiej piosenki czyli na Festiwalu w Opolu. Jego 52. edycja i udział w konkursie „Super Debiut” to spełnienie marzeń?

– Od dziecka oglądam festiwal w Opolu. Mój tata grał tam wiele lat w orkiestrze na gitarze basowej, a ja zawsze sobie wyobrażałam jak to jest stanąć na takiej scenie. W tym roku zdecydowałam się wysłać swoje zgłoszenie i chociaż podpisując regulamin zauważyłam, że występ w Opolu koliduje mi z ważnym egzaminem na studiach, to i tak zawiozłam swoją kopertę do telewizji polskiej. Po prostu nie spodziewałam się, że dostanę telefon i zaproszenie do Polskiego Radia na przesłuchanie. Podczas castingu czułam bardzo dobrą energię. Czułam, że robię coś szalonego, bo stoję przed kompozytorem i gram mu jego piosenkę w zupełnie innej i mocno pokręconej wersji. Bałam się miny Skaldów, którzy siedzieli na przesłuchaniu w pierwszym rzędzie i tajemniczo uśmiechali. Ale byłam bardzo pewna siebie, bo stał za mną świetny zespół ludzi, których bardzo lubię prywatnie i ogromnie cenię muzycznie. Spełnieniem moich największych marzeń był moment wejścia na dobrze znaną mi z telewizji scenę i spojrzenia w tłum ludzi, których wzrok skupiał się już tylko na mnie.

– Jesteś młodą kobietą twardo stąpającą po ziemi, konsekwentnie realizujesz to co zaplanowałaś. A słuchasz innych osób i ich argumentów? Można Ciebie przekonać do zmiany zdania?

– Bardzo trudno jest mnie przekonać do zmiany zdania, a już najbardziej nie lubię jak ktoś wie lepiej ode mnie co mam robić. Wtedy grzecznie słucham do końca, ale w myślach uciekam daleko gdzie pieprz rośnie. Co innego jak ktoś ma dla mnie jakąś radę i rzeczywiście czuję, że chce mi pomóc. Często mam pytania do doświadczonych muzyków, czyli znajomych mojego taty czy mojej mamy. Wiele cennych rad przekazał mi np. Mietek Szcześniak czy Lora Szafran. Jeśli chodzi o pisanie tekstów i tworzenie muzyki to jest bardzo trudno mnie przekonać do dużych zmian, zwłaszcza jeśli coś zgrzyta z moją koncepcją. Ale cały czas powtarzam sobie, że w muzyce pokora jest najważniejsza. Nieważne czy zagrało się właśnie pierwszy koncert w liceum czy osiągnęło status platynowej płyty.

– Jak obserwujesz ze swojego punktu widzenia to młody artysta na zachodzie ma łatwiej niż ten w Polsce żeby się wypromować?

- Ja jestem spolsky. Zachód jest piękny i ma bogate zaplecze muzyczne, ale nie myślę o nim chwilowo. Nie analizuję tego, gdzie jest się łatwiej wypromować i gdzie młody artysta ma najlepiej. Uważam, że wszędzie jest podobnie i trzeba po prostu tworzyć ile się da, a jeśli się jest upartym i nie zbacza na inne ścieżki to zawsze się uda. Na pewno marzę o zagraniu koncertu w Londynie czy jakimś amerykańskim klubie, ale w pierwszej kolejności chciałabym grać dla całej Polski.

– Oprócz śpiewania, grania na gitarze i nie tylko, zajmujesz się także modą. To moda damska czy męska?

– To moda damska, bo początkowo była projektowana tylko dla mnie na scenę. Idea była taka aby na ubraniach zamieszczać teksty piosenek w formie pisemnej lub rysunkowej. Chciałam aby wszystko co kojarzone z Mery Spolsky miało formę domową i sprawiało wrażenie jakby zostało właśnie uszyte na domowej maszynie i świeżo podpisane. Z resztą nasza pracownia mieści się u nas w domu i w tworzeniu ubrań pomaga mi pani Beata, która szyje oraz Justyna, która jest organizacyjną głową tej strony Mery Spolsky. Wcześniej „szefem modowym” była moja mama i gdyby nie ona, to bym nigdy nie pomyślała o produkcji jakiejkolwiek odzieży. To ona jest autorką naszego logo i grafik, to ona dbała o szaleństwo w ciuchach i zajmowała się całą profesjonalną stroną projektowania. Po jej śmierci, w zeszłym roku, zdecydowałam, że będziemy kontynuować to co wspólnie z mamą stworzyłyśmy. Robię to głównie ze względu na to, że wiem jak bardzo kochała naszą kolekcję. Obecne projekty skupiają się na kolorach: czarny, biały i czerwony, a głównym motywem są paski inspirowane filmem „Sok z żuka” i Ciechowskim. Każdy model ma naszyty mały, czerwony krzyżyk, ponieważ Mery Spolsky to taka sanitariuszka modowa, która przychodzi z pomocą, gdy ktoś potrzebuje się w coś ubrać. Taką pomoc można na razie znaleźć na różnych targach modowych w całej Polsce, ale powoli myślimy o małym sklepie stacjonarnym w Warszawie.

– Z tego co mówisz, to doba dla ciebie powinna mieć więcej niż 24 godziny?

– Nagrywam właśnie debiutancką płytę i czasem jak siedzimy w studio, a na zegarze już widnieje pierwsza w nocy to chętnie bym poprosiła o dodatkowe godziny… Zdecydowałam się nagrać swoje piosenki pod okiem producenckim Maćka Olbrycha oraz mojego basisty Pawła Krulikowskiego. Aranżujemy je na nowo, dodajemy trochę elektroniki i dziwnych brzmień i, przede wszystkim, świetnie się bawimy. Mam ogromne szczęście, że przyszło mi z nimi pracować, bo mamy podobne wizje i się lubimy. Proces tworzenia tej płyty na pewno nie potrwa krótko, ale marzę o tym aby to była dobra płyta. Być może skuszę się na jakieś większe wydawnictwo… Cały czas rozważam wiele opcji.

– A masz czas dla siebie? Jaki film ostatnio widziałaś w kinie? Jaką książkę czytasz?

– Byłam na świetnym filmie „Roger Waters -The Wall”, który zmiażdżył mnie muzycznie i wizualnie. Widziałam też niedawno „Karbalę” i również byłam pod wrażeniem tak dynamicznej i wzruszającej akcji-polecam! Jeśli chodzi o książki to czytam „Wałkowanie Ameryki”, bo zaczęłam właśnie studiować amerykanistykę i dostałam w prezencie coś na zachętę. Także niby jestem spolsky, ale nie zamykam się na wiedzę o świecie. O to też chodzi w ironicznym zapisie „spolsky” zamiast „z Polski”.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Arkadiusz Kałucki

Fot. Paweł Tymek Tymiński

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Zarejestruj się.